Skip to main content

Lodowiec Stubai - recenzja

Autor: |
Funcarving na lodowcu
Funcarving na lodowcu

Chciałbym podzielić się z wszystkimi miłośnikami białego szaleństwa wrażeniami z wyjazdu do doliny Stubai i szusowania na stokach lodowca o tej samej nazwie. Mam nadzieję że ta relacja pomoże niezdecydowanym lub nie znającym oferty narciarskiej Austrii na podjęcie decyzji o wyborze miejsca na zimowy wypoczynek.

Słoneczny Stubai Termin wyjazdu: 14.03.03-23.03.03

Ekipa: Kasia i Marek, Karpiu, Piotrek, Ania i Bartek, Gosia i Barszcz, Kasia i Andrzej.

Dojazd
Nasza ekipa składała się z 10 osób, które podróżowały 4 samochodami. Dolina Stubai jest położona ok. 1200 km od Warszawy dlatego naszą podróż podzieliliśmy na dwa etapy. Wyjechaliśmy w piątek około godz. 18 i w okolicach 21:30 zameldowaliśmy się w hotelu Academicus w Cieszynie (nocleg 50 zł od osoby). Następnego ranka po śniadaniu w hotelowej restauracji, około godz. 9 wyruszyliśmy w stronę Neustift. Po przekroczeniu granicy w Cieszynie skierowaliśmy się na Brno, a następnie na przejście graniczne pomiędzy Czechami a Austrią w Mikulovie. Tutaj zabawiliśmy troszkę dłużej korzystając z oferty sklepu wolnocłowego (polecam trunek marki Danzka w cenie 6,5 euro za 1 l.). Następnym punktem zwrotnym naszej wyprawy był Wiedeń gdzie na skutek świadomego zmylenia nas przez Bartka jako jedyni pojechaliśmy przez centrum tego miasta (żeby się nie pogubić należy trzymać się znaków na Linz). Lepszą opcją jest podróżowanie obwodnicą Wiednia (autostrada A 21), co sprawdziliśmy w drodze powrotnej. Po krótkim "zwiedzaniu" Wiednia (iluż tam było Szwajcarów J), wyjechaliśmy wreszcie na autostradę A1, którą kierowaliśmy się w kierunku na Salzburg. Następnie autostradami A 8, A 93 i A 12 (częściowo przez Niemcy), dotarliśmy w okolice miasta Innsbruck, gdzie należy odbić na autostradę A 13 (prowadzi na przełęcz Brenner). Po około 10 km jest zjazd do doliny Stubai (niestety płatny). Blisko 9-godzinna podróż zakończyła się i dotarliśmy wreszcie do naszej miejscowości.

Pobyt
Zakwaterowaliśmy się w miejscowości Neder (ok. 1,5 km do Neustift) w pensjonacie Klaudia, w apartamencie dla 4 osób(oczywiście nie całą dziesiątką J). Wyposażenie apartamentu zrobiło na mnie (osobie przyzwyczajonej do kwater w polskich górach) spore wrażenie (kompletnie wyposażona kuchnia, niezła łazienka, bardzo fajne sypialnie i piękny widok z balkonu na dolinę i okalające ją szczyty).

Ponieważ nie chciało nam się iść rano do ski busa postanowiliśmy dojechać na lodowiec samochodem (w międzyczasie zatrzymaliśmy się w centrum Neustift i zakupiliśmy karnety na lodowiec 159,5 euro za 7 dni). Odległość do pokonania liczyła około 20 km (różnica poziomów ok. 750 m), trasa prowadziła piękną dolina po drodze o rewelacyjnej nawierzchni. Na parkingu pod lodowcem byliśmy około 10 i tu pierwsze zaskoczenie. Parking był na 3 poziomach i na każdy z nich średnio co 5 minut podjeżdżał autobus który dowoził narciarzy (żeby nie zmęczyli się drogą około 300 metrów!!!) pod dolną stację kolejki gondolkowej.

Dolna stacja położona jest na wysokości 1750m i aby wjechać na lodowiec mamy do wyboru dwie możliwości: kolejkę po lewej stronie, która wwozi nas na Eisgrat (2900m) lub po prawej, kończącą się przy restauracji Gamsgarten (2620m). My zdecydowaliśmy się na wariant drugi. Po odstaniu około 10 minut w kolejce (najlepiej przyjeżdżać około godziny 9, kolejki liczą wtedy nie więcej niż 20 osób) dostaliśmy się do wygodnych 6-osobowych wagoników, które zawiozły nas w 15 minut do celu. Pogoda była nawet niezła, chociaż brakowało słońca. Chmury zaczynały się na wysokości około 3000m. Widoki były rewelacyjne !!! Mnóstwo śniegu, ukryte w chmurach szczyty powyżej 3300 m okalające teren narciarski i piękne trasy. Po zapięciu się w sprzęt na pierwszy ogień poszła niebieska trasa nr 1, licząca 2,5 km. Żeby nią zjechać należy przejść około 30 metrów od górnej stacji gondolki do 6 osobowych kanap Eisjoch, którymi wjechaliśmy na wysokość 3130m. Pierwsze wrażenie było okropne. Straszliwy wiatr który wiał na przełęczy był przenikliwie zimny. Dopiero po zjechaniu w dół około 300 m zrobiło się spokojniej i bardzo przyjemnie. Trasa zrobiła na mnie niezłe wrażenie (pierwszy raz w Alpach) ale jak się potem okazało była to (według mnie) najgorsza trasa w całym kompleksie. No ale pierwsza trasa w Alpach została zrobiona i postanowiliśmy (Kasia, Karpiu i ja ) trochę podnieść poprzeczkę decydując się na trasę czerwoną nr 3. Tutaj dopiero była jazda. Dwukilometrowa, jedna z trzech moich ulubionych tras na Stubaiu !!! Bardzo fajna, urozmaicona z kilkoma ostrzejszymi ściankami i ciekawymi zakrętami trasa która podniosła nam nieco poziom adrenaliny (pierwszy raz byliśmy na czerwonej). Polecam ją wszystkim którzy nie lubią prostych, szerokich, nudnych tras. Jedyna jej wada jest taka że po zjechaniu na dół (Mittelstation Fernau, 2300m) nie ma ciekawych opcji żeby wjechać na górę. My zdecydowaliśmy się na gondolki i bardzo potem żałowaliśmy. Staliśmy w kolejce około 15-20 minut (gondolkami wjeżdżali ludzie z dolnej stacji i rzadko który wagonik był pusty). Zdecydowanie odradzam ten wariant podróżowania, aczkolwiek niewiele lepszy jest pomysł podróżowania dwuosobowymi krzesełkami, które jadą piekielnie wolno (ok.19 minut, oczywiście jak na warunki polskie była by to błyskawiczna kolejka). Po dotarciu na Eisgrat zdecydowaliśmy się na zjazd trasą niebieską nr. 4 do dolnej stacji sześcioosobowych kanap "Fernau" (2600m). Trasa nieszczególna ale ma ważne znaczenie łącznikowe. W międzyczasie polepszyła się pogoda, wyszło słońce i tak było już do końca naszego wyjazdu. Każdy dzień jazdy w maksymalnym słońcu !!!! Pogoda rewelacyjna, szczerze mówiąc nie liczyłem nawet na taką. Po wjechaniu kanapami na górę ukazał nam się piękny widok setek szczytów pokrytych śniegiem. Do wyboru żeby wrócić do dolnej stacji są dwie trasy: czerwona 11 i niebieska 10, my zdecydowaliśmy się oczywiście na wariant ostrzejszy. Szczerze mówiąc rozczarowała mnie trochę ta trasa. Na początku jest bardzo szeroka o średnim spadku, potem jest baaardzo długie wypłaszczenie(w ciągu następnych dni zjeżdżałem go na krechę, można naprawdę ostro się rozpędzić) i dopiero ostatni odcinek ma kilka zakrętów ze dwoma stromymi miejscami. Generalnie dużo ciekawszy okazuje się wariant niebieski. Po dojechaniu do dolnej stacji kanap kontynuowaliśmy zjazd niebieską trasą 4 a do Mittelstation Fernau.

Tym razem wjechaliśmy "wolnymi" kanapami na górę i zrobiliśmy sobie przerwę obiadową w Gamsgarten (polecam kurczaki po 6,5 euro, palce lizać, obżerałem się nimi każdego dnia).

Po około godzinnej przerwie obiadowej zdecydowaliśmy się pojeździć w rejonie orczyków Daunferner. Aby tam dotrzeć są dwa sposoby my wybraliśmy taki aby zaliczyć najwyższy punkt na lodowcu. Po wjechaniu kanapami Eisjoch należy zjechać około 100 m do podwójnego krzesełka Wildspitz, które wwozi nas na wysokość 3210 m. Z tego miejsca do Gamsgarten można dojechać co najmniej na 5 sposobów. Najpierw zaliczyliśmy trasę czerwoną nr. 9 (kończy się przy orczyku), następnie niebieską 7 a na koniec czerwoną 17 (dosyć stroma). Za każdym razem na górę wjeżdżaliśmy w ten sam sposób który wcześniej opisałem. Do zamknięcia wyciągów pozostała jeszcze godzinka więc zdecydowaliśmy się na powrót do domu (nie ma co przeginać pierwszego dnia bo robią się zakwasy). Na moje nieszczęście wymyśliłem powrót wokół Schaufelspitze żeby poznać ostatnią część terenów lodowca Stubai no i nie wytrzymałem kondycyjnie. Po wjechaniu kanapami Eisjoch, zjechaliśmy trasą niebieską nr. 6 a potem wciągnęliśmy się orczykiem pod restaurację Jochdole (3150m, najwyżej położona knajpa w Austrii). Następnie zjechaliśmy traską nr. 5 (niebieska), wjechaliśmy krzesełkami i zaliczyliśmy ponowny zjazd, tym razem niebieską 10 (w połowie ja już się tylko zsuwałem, gdyż moje uda nie wytrzymały trudów pierwszego dnia). Na koniec trasa 4a i jesteśmy przy gondolkach. Tu muszę pochwalić moją Kasię gdyż kondycyjnie była lepsza ode mnie (o Karpiu nie wspominam, bo ten mógłby jeździć jeszcze kilka godzin). Kilka minut i jesteśmy na dolnym parkingu. Wreszcie koniec! Muszę przyznać że dał mi w kość ten pierwszy dzień (łącznie zrobiliśmy 30 km). Nie będę opisywał kolejnych dni gdyż mogła by powstać z tego powieść, ograniczę się tylko do przedstawienia najciekawszych spostrzeżeń.

Dzień drugi: 21 km (tylko tyle gdyż cały dzień męczyły mnie zakwasy), tego dnia zjechaliśmy pierwszy raz moją ulubioną trasą, czerwoną 2. Jest dosyć urozmaicona, o największym z wszystkich tras na Stubaiu nachyleniu (nie licząc odcinków Wilde Gruben i czarnych tras) gdzie można naprawdę poczuć adrenalinę. Zdecydowanie moja ulubiona i polecam każdemu poza początkującymi. Ze względu że jest dosyć ostra było na niej zawsze najmniej ludzi i jeździło się wspaniale!!!

Dzień trzeci:22 km (ponownie słabe nogi). Tego dnia zaliczyliśmy pierwszy raz nie przygotowywaną alpejską trasę Wilde Gruben. Jest to długa (10 km) trasa, której nie polecam osobom bojącym się pionowych ścian (jest tam kilka naprawdę ostrych miejsc), pozwalająca zjechać na sam dół, praktycznie pod zaparkowane auto. Widoki są rewelacyjne, a wrażenia z jazdy oszałamiające. Pisałem wcześniej że moją ulubioną trasą jest nr.2 ale to dlatego że nie brałem pod uwagę Wilde Gruben. Pomimo kilku wad (pod koniec dnia spory tłok gdyż wiele osób decyduje się na powrót tą trasą, na samym dole był sztuczny śnieg o konsystencji piachu plażowego, no i trzeba mieć kondycję żeby na koniec dnia zjechać 10 km bez większych przerw, bo odpocząć nie ma gdzie) jest to najlepsza i najpiękniejsza trasa jaką kiedykolwiek jeździłem. Zjeżdżając nią ostatniego dnia około godz. 12 nie było na niej prawie nikogo i było super !!!. Poza tym tego dnia pierwszy raz jeździliśmy na bramkach ustawionych do slalomu giganta. Rewelacyjna zabawa !!!! Mój najlepszy czas to 31,3 s, lepsi byli tylko...8-letni Austriacy, ale oni za15 lat będą mistrzami olimpijskimi .

Dzień czwarty:35 km (wreszcie troszkę więcej pojeździliśmy, kłopoty kondycyjne minęły). Zdecydowaliśmy się z Kasią na czarną traskę nr. 7b tego dnia (jedyna z czarnych nie zamuldzona). Jest króciutka (ok. 600 m) ale najbardziej stroma ze wszystkich na których byłem, mimo to dosyć łatwa (jak na czarną J).

Dzień piąty: 33km, tego dnia odkryłem kolejną moją pasję, zjazdy na krechę z pomiarem czasu !!!! Jest taki jeden odcinek długości około 200, 300m z pomiarem prędkości i tu już byłem lepszy od Austriackich dzieciaków (wykręciłem 88 km/h). Wrażenia są niezłe, ale są traski gdzie można lepiej się rozpędzić (niestety bez pomiaru). Tego dnia rozpadło mi się też wiązanie podczas szalonego slalomu giganta, który zakończyłem upadkiem na jednej narcie dwie bramki przed końcem trasy (czułem że jechałem na rekord memoriału).

Dzień szósty: 55km, rekord jeśli chodzi o liczbę zrobionych trasek, kłopoty kondycyjne już dawno minęły i kolejki do wyciągów jakby mniejsze . Rano jeździliśmy metodą carvingową, bez kijków, gdyż ...zapomnieliśmy ich zabrać z domu. Na szczęście była w naszej grupie dwójka śpiochów (Ania i Bartek), która nam dowiozła brakujący sprzęt. Wybraliśmy się również z Kasią tego dnia na czarną ósemkę (muldy straszne, chyba nie polubię tego typu tras). Koniec dnia jak zwykle Wilde Gruben, aczkolwiek pod koniec nogi już bardzo bolały...

Dzień siódmy: 23km (niestety ostatni dzień wyjazdu ). Jeździliśmy tylko do południa ale za to jak !!! Postanowiliśmy (Karpiu i ja) ścigać się na niebieskiej 10. Po stu metrach okazało się że obaj zapieprz... na krechę tak że przy pokonywaniu lekkich wzniesień czułem się jakbym startował samolotem. Wrażenie super i polecam jazdę z maksymalna szybkością tą trasą ...tym którzy maja silne nogi (najlepiej to robić wcześnie rano kiedy nie ma zbyt wielu narciarzy). Kontynuując, mniej więcej po 200 m od połączenia z trasą nr. 4 poczułem że moje nogi nie wytrzymują i zacząłem próbować hamować. Skutek tego był taki, że...zgubiłem obie narty sunąc na plecach głową w dół (łokieć mnie bolał jeszcze przez tydzień, dobrze że miałem kask który ochronił moją głowę przed guzami). Podejrzewam że jechaliśmy wtedy ponad 100 km/h... (niestety nie potwierdził tego oficjalny pomiar czasu ). Generalnie wrażenie niesamowite tylko trzeba bardzo uważać bo ciężko jest wyhamować z takiej prędkości. Do domu zjechaliśmy około 13 i był to koniec naszego narciarstwa na terenach Stubaier Gletscher...

Krótkie podsumowanie Był to pierwszy mój wyjazd w Alpy i wszystko oczywiście robiło na mnie ogromne wrażenie. Tereny narciarskie polecam wszystkim, zarówno tym którzy do tej pory jeździli tylko w Polsce (będzie to dla nich spory szok ), jak i bywalcom alpejskich kurortów. W ciągu siedmiu dni zrobiłem ponad 200 km i zobaczyłem na własne oczy jak wyglądają alpejskie trasy. Mam nadzieję że jeszcze kiedyś tu wrócę i że pogoda będzie równie wspaniała. Na koniec jeszcze kilka za i przeciw dla tych których jeszcze nie przekonałem, że warto tu przyjechać.

Plusy:
- spore zróżnicowanie tras (są trasy gdzie osoby stawiające pierwsze kroki na nartach śmiało mogą uczyć się tego "rzemiosła" jak i trasy dla starych wyjadaczy)
- położenie ośrodka na sporej wysokości (1750 - 3210m) dzięki czemu wiosną jest tam jeszcze sporo śniegu
- piękna pogoda (podobno w marcu zawsze u nich świeci słońce)
- nowoczesne i wygodne wyciągi - dobra infrastruktura gastronomiczno-narciarska
- wspaniała trasa Wilde Gruben którą możemy zjeżdżać pod drzwi samochodu (jeśli są dobre warunki śniegowe)
- dwie trasy z bramkami (slalom gigant) i jedna z pomiarem prędkości (obie gratis)

Minusy:
- tylko 53 km tras
- dosyć daleko z Polski

Opis wybranych tras:
1- niebieska trasa, bardzo szeroka o średnim nachyleniu (pod koniec trasy troszkę większe), niestety pod koniec dnia sporo muld, chyba najbardziej oblegana ze wszystkich na Stubaiu

2- czerwona, moja ulubiona !!! dosyć urozmaicona, ostra z wieloma "pionowymi" ściankami i kilkoma wypłaszczeniami, z powodu jej nachylenia pod koniec dnia zawsze były na niej najlepsze warunki do jazdy, zdecydowanie nie dla początkujących

3- czerwona, kolejna bardzo ciekawa trasa, z największą ilością zakrętów i urozmaiceń w postaci ścianek i wypłaszczeń, dzięki temu że jest wąska i w kilku miejscach zacieniona robi spore wrażenie podczas każdego zjazdu

4- niebieska, znaczenie raczej łącznikowe, jej wariant 4a jak na niebieską bardzo stromy (za to bardzo szeroki), sporo muld pod koniec dnia

5- niebieska nic szczególnego poza pięknymi widokami !!! ciekawszy jest wariant 5a (czerwona, o przyzwoitym nachyleniu), 5b ma za to spore muldy

7- niebieska, bardzo długa i szeroka trasa gdzie można poćwiczyć skręty carvingowe, spory ruch w ciągu całego dnia

8- czarna, bardzo zmuldzona, dla koneserów tego typu przeżyć 9- czerwona, bardzo szeroka, brak zakrętów i średnie nachylenie

10- najciekawsza z niebieskich, bardzo urozmaicona (w stosunku do innych niebieskich), długa i dobra do szybkiej jazdy dzięki kilku wypłaszczeniom, zdecydowanie polecam !!!

11- czerwona, w początkowym odcinku szeroka i nudna ale pod koniec kilka zakrętów i dwie ścianki

17- czerwona, spore nachylenie i kilka zakrętów (chyba 3), ciekawsza alternatywa 7

Wilde Gruben - to jest trasa, która nigdy się nie nudzi !!! Bardzo urozmaicona, odcinki bardzo szybkie przeplatają się z pionowymi ściankami, mnóstwo zakrętów i...ludzi (pod koniec dnia), przepiękne widoki i niezapomniane wrażenia to gwarancja jazdy tą trasą, nie nadaje się absolutnie dla nowicjuszy !!! można nią dojechać do parkingów na samym dole kompleksu

Funcarving na lodowcu Funcarving na lodowcu
Funcarving na lodowcu Funcarving na lodowcu
Funcarving na lodowcu Funcarving na lodowcu
Mapka tras Mapka tras
Mapka tras Mapka tras
Mapka tras Mapka tras