Skip to main content

Dwie narty - Rozmowa z Rafałem Urbanelisem

Autor: |
Rafał Urbanelis
Rafał Urbanelis

Jesteś narciarzem? Podróżnikiem? Sportowcem ekstremalnym? A może blogerem? Jak nazwać to czym się zajmujesz?
Chyba żadnym z wymienionych i wszystkimi po trochu (śmiech).
Sport ekstremalny kojarzy mi się raczej z wyczynem w którym na jednorazowy sukces jednego człowieka pracuje cała ekipa ludzi. Jeśli ten sukces, ten wyczyn jest osiągnięty – jest z reguły bardzo spektakularny, może być transmitowany przez media, a sportowiec osiąga status niemal celebryty... Zdecydowanie nie pretenduję do tego grona i nie sądzę abym kiedykolwiek grał w tej lidze. Ja sobie po prostu gdzieś jadę, czasem sam, czasem z kumplami, potem wchodzę, wjeżdżam, wlatuję potem zjeżdżam albo po czymś się ślizgam na dwóch deskach przypiętych do nóg – to jest chyba coś co mnie definiuje.

Więc jesteś narciarzem!
Hmmm. Nie wiem, czy byłaby zgoda, że wszystkie rzeczy jakie robię zawierają się w pojęciu „narciarstwo“...

To znaczy?
To znaczy, że kiedy na przykład ślizgasz się na nartach po zamarzniętym jeziorze i ciągnie cię spory latawiec, kiedy nabierają znaczenia prognozy wiatru, obowiązuje terminologia z żeglarstwa, musisz nauczyć się halsować i robić zwroty - to ja nie jestem pewien, czy każdy narciarz uznałby, że to co wtedy robię to jest jeszcze narciarstwo.

Okay, zostawmy definicje. Potwierdziłeś, że jesteś po części podróżnikiem...
W pewnym sensie tak. Jest zupełnie inaczej, kiedy ślizgasz się za kajtem w Mrągowie, albo robisz ski-tury w Alpach, a inaczej kiedy planujesz samotną wyprawę na Alaskę czy do Laponii, żeby tam pojeździć na nartach. Twój plecak zupełnie inaczej wtedy wygląda, inaczej się przygotowujesz, inne czynniki stają się istotne – i takie wyprawy rzeczywiście mają w sobie coś z przygody i prawdziwego podróżowania. Planujesz je często pół roku wcześniej, sprawdzasz jak się poruszać po danym terenie, gdzie można spać, gdzie tankować albo gdzie tanio zjeść. Kupujesz spray na niedźwiedzie, albo śpiwór, czytasz fora, przygotowujesz się kondycyjnie. Ale dla mnie wspólnym mianownikiem Mrągowa, Alp, Alaski i Laponii są jednak te dwie deski. Chociaż przyznaję, że ten element podróżowania, obcowania z przyrodą i dzikości bardzo mnie fascynuje.

Alaska, Laponia? Tam chyba nie ma wyciągów. Co wciąga Cię na górę ? Latawiec?
Helikopter.

Drogo chyba?
Generalnie najtaniej nie jest. Ale dużo zależy od tego jak sobie to poustawiasz, jakie kontakty nawiążesz. Szczególnie na Alasce, gdzie odsetek pilotów wśród „zwykłych“ ludzi jest wyjątkowo wysoki ze względu na brak dróg czy kolei. Jeśli napijesz się tam piwa z pilotami, i pokażesz się trochę jako równy backpacker z Polski – często podwiozą Cię na górkę niemalże za koszt paliwa jeśli będzie im po drodze. Zdarzyło mi się wlatywać na alaskańskie dwutysięczniki za 50 dolarów.

To niebezpieczne?
Sam lot chyba nie tak bardzo.

A zjazd?
To już niezależnie od tego czy Alaska czy Tatry. Przede wszystkim musisz uważać na lawiny. W drugiej kolejności uskoki, czy szczeliny w lodowcu. Musisz też umieć czytać mapę. Jeśli robisz wszystko z głową – uważam, że jest w miarę bezpiecznie.

Nie pytam nawet czy dobrze jeździsz…
Wiesz, to jest tak z tymi umiejętnościami, że mam naprawdę jeszcze sporo do nauki. Jeździłem z ludźmi, którzy zjeżdżali z takich wariantów, na które ja nigdy bym się nie porwał. Na Alasce zjeżdżałem z już nieżyjącym Theo Meinersem, człowiekiem-legendą, który odkrywał tam wszystkie góry i zakładał na nich pierwsze ślady, w Polsce z kolei miałem okazję obserwować i uczyć się od Marcina Kacperka – przewodnika, ratownika i mojego mentora, który rozkręcał tutaj całą scenę freeride. Nawet nie mam co się porównywać do nich. Moja jazda to jednak wciąż jazda rekreacyjna. Ale cholernie to lubię.

Mówisz o wybieraniu wariantów. Od czego zależy którym wariantem, którą trasą pojedziesz?
Przede wszystkim od mapy (śmiech)

A jeśli jest kilka dróg na dół – wybierasz najostrzejszą?
Wchodzą w grę dwa czynniki: pierwszy to strach. Zwyczajnie jak widzisz pionową ścianę to się boisz. Drugi to odpowiedzialność. Wiesz, mam dwie córeczki, pracuję normalnie na pełny etat. Nawet jeśli pierwszy czynnik uda mi się gdzieś w sobie zdusić, to co z tego, jeśli się wywrócę i w najlepszym przypadku zerwę więzadła krzyżowe w kolanach, po czym będzie mnie czekał mnie szpital i długie zwolnienie, a w najgorszym renta po tacie dla córeczek. Nie mogę sobie na to pozwolić. Chyba jest więc tak, że ślad na jaki się decydujesz, to kompromis między tym co chciałabyś zrobić, a tymi dwoma czynnikami: strachem i odpowiedzialnością.

<content>19112</content>

Miałeś już jakiś poważny wypadek?
Taaa. 6 lat temu próbowałem free-style i różnych skoków na sporej prędkości. Efekt: złamany nos i koszmarnie roztrzaskany nadgarstek, śruby w ręku, i pół roku rehabilitacji.

Rozumiem, że wtedy element odpowiedzialności mniej się liczył?
Chyba tak (śmiech). Rzeczywiście nie miałem wtedy dzieci.

Okay, rozmawialiśmy o freeride, heli-skiingu i kite-skiingu. Co zostało z dyscyplin, które uprawiasz?
Tury?

No właśnie. Ski-tury. Czemu wchodzić pod górę skoro możesz wlecieć helikopterem?
Och, powodów jest kilka. Po pierwsze nie zawsze da się wlecieć. Np. w Tatrzańskim Parku Narodowym, albo w norweskich fiordach latanie helikopterem w celach turystycznych czy sportowo-wyczynowych jest zabronione. Czasem wejście to jedyna opcja. Ale oprócz tego jest element obcowania z przyrodą,  zdobywania szczytu, doświadczenia tego stanu jedności z górami, z otoczeniem. To daje dodatkową przyjemność i dodatkową satysfakcję. Wyjazd do Norwegii i podejścia w fiordach w kwietniu tego roku to jedno z fajniejszych doświadczeń narciarskich jakie mi się przydarzyły.

Męczące?
Mocno. Biegam trochę, i podejście z poziomu morza na tysiąc-ileś metrowy szczyt w Norwegii było dla mnie trudniejsze i bardziej wyczerpujące niż 30-kilometrowy bieg.

Tury, freeride, heli-skiing... Zdarza ci się jeszcze zjechać normalnie po trasie?
O tak! Całkiem często! Zawsze sam początek sezonu, kiedy poza trasą nie ma jeszcze warunków – jadę na lodowiec - na trasy właśnie.

Chyba na trasę są inne narty niż poza trasę?
Zgadza się - te na trasę są bardziej taliowane i węższe.

To ile masz par nart?
Hmmm (zastanawia się). W sumie w domu to z pięć. Ale takich które teraz używam - dwie: jedne na freeride na puch - bardzo szerokie, a drugie lekkie z wiązaniami turowymi do podejść. Jeśli chcę pojeździć po trasie na normalnych gigantkach - to muszę wypożyczać.

No swoim blogu piszesz o wyprawach, planach, wrzucasz fotki, filmy, dajesz różne rady dotyczące sprzętu. Ludzie to czytają? Czy takie narciarstwo jak uprawiasz jest w Polsce popularne?
To jest właśnie mój cel: ludzie którzy śmigają dobrze po trasach często szukają jakiegoś kolejnego kroku, dalszej drogi, możliwości rozwoju – chciałbym, żeby mój blog był właśnie odpowiedzią na takie oczekiwania, i aby popularyzował te mniej oczywiste formy narciarstwa.

Udaje się?
Nie wszyscy aktywnie komentują, więc może tego nie widać. Ale jest spory ruch na stronie, no i dostaję często maile z pytaniami o sprzęt, o miejsca do jazdy.  Myślę więc, że po części się udaje.

Kim jesteś z zawodu?
Pracuję w branży IT.

Programista?
Nie do końca.

Ale siedzisz za biurkiem.
No generalnie tak. Tak jak powiedziałem - w lecie staram się trochę biegać, żeby mieć kondycję na te podejścia ski-turowe.

Jak łączysz pracę i jazdę na nartach tyle razy w sezonie?
To rzeczywiście wymaga planowania. Większość urlopu wykorzystuję w sezonie. Planuję weekendy, przedłużone weekendy. Poza tym charakter mojej pracy powoduje, że mieszkam lub pomieszkuję w różnych miastach. Np. mieszkając w Krakowie ostatnie dwa lata zdarzało mi się wyskoczyć na narty po pracy – stoki w Kasinie Wielkiej są zaledwie 50 minut drogi od biura w którym pracowałem.
No i jakoś się to wszystko składa do kupy. Na koniec ostatniego sezonu policzyłem dni, które spędziłem na deskach. Wyszło mi 36. Moim zdaniem całkiem nieźle jak na faceta zza biurka.

Opowiedz jeszcze o swoich planach na ten sezon
Moje plany są często uzależnione od cen biletów lotniczych. Właśnie teraz jest dobry moment, żeby znaleźć jakieś fajne, dzikie miejsce na narty. Udało mi się zarezerwować bardzo tanio lot do Gruzji w marcu – na Kaukazie jeszcze nie jeździłem – myślę, że tam – na granicy czeczeńsko-gruzińskiej będzie się liczył trochę ten element przygody i podróży o którym mówiłem. Poza tym, szukamy z kumplem dobrych połączeń może na Hokkaido, może na Kamczatkę, może na Grenlandię. To już poważne wyjazdy, i zrealizuję te, gdzie akurat będzie niedrogie połączenie. Chciałbym też gdzieś wynająć helikopter, może to będzie Gruzja. Poza tym zrobię na pewno sporo drobniejszych kilkudniowych wypadów w Alpy, pewnie w tym jakieś ski-tury.

Czego ci życzyć na koniec?
Chyba, żeby znalazł się ktoś, kto zdecyduje się zasponsorować mi wyprawę na wymarzoną Antarktydę. No i dorzuć koniecznie do tekstu adres bloga: Opens external link in new windownakreche.com

Dziękuję, wrzucam adres i życzę powodzenia w szukaniu sponsora.
Dzięki!

Rafał Urbanelis
35 lat, fan narciarstwa pozatrasowego, bloger, nauczyciel akademicki.

Rafał Urbanelis Rafał Urbanelis