Skip to main content

Carving - klasyka, szanujmy się ?

Autor: |

Przemyślenia prosto z frontu świetej wojny narciarskiej.

Chciałbym podzielić się kilkoma spostrzeżeniami i wnioskami jakie nasunęły mi się podczas obserwacji narciarzy na stokach zarówno Polskich, jak i tych w Alpach. W głównej mierze chodzi mi o spojrzenie miłośników białego szaleństwa na carvingowy boom ostatnich lat. Nowa cięta technika oraz taliowane narty są obecnie obiektami szerokich dyskusji i sporów. Jednej strony stoją, niekoniecznie młodzi, otwarci na nowe doświadczenia, narciarze, często z zacięciem sportowym, traktujący narciarstwo nie tylko jako formę kontaktów towarzyskich, ale także jako sport a z drugiej klasycy, czyli starsi narciarze, którzy pozostają w przeświadczeniu, że całe carvingowe szaleństwo to fanaberia, chwilowa moda i marketingowy chłam (to ostatnie, to cytat jednego z komentarzy, jakie pojawiły się na łamach narty.pl, po publikacji artykułu o carvingowej technice jazdy - Funcarving krótki poradkink - link na dole strony) . Ci drudzy nie mają nawet zamiaru próbować nowej techniki. Trzeba jednak uszanować ich poglądy.

Ja potrafię to zrozumieć, bo sam, na przykład, nigdy w życiu nie spróbuję potrawy pod nazwą flaki, choć może nie wiem co tracę i nic mnie do tego nie przekona. Nigdy jednak nie będę tego odradzał innym, w przeciwieństwie do narciarzy klasyków, którzy uparcie, uważając się, czasami słusznie, za narciarskich ekspertów, uczą swoje pociechy wpychania kolanka pod kolanko, pięknego wchodzenia w skręt z rotacją, odciążeniem i aktorsko wykonanym zabijaniem kija, dziwiąc się przy tym jak opornie im to idzie.

Narciarstwo klasyczne jest bezwzględnie trudniejsze od carvingu i może młodzież skutecznie zniechęcić do tej dyscypliny. Ktoś może powiedzieć, że przecież, skoro jest trudniej, to znaczy że daje więcej satysfakcji. Myślę jednak, że można śmiało rozdzielić w tym przypadku satysfakcję od przyjemności a carving daje naprawdę wiele więcej przyjemności od klasyki. Sam jeżdżę na nartach od ponad 20 lat i znam, zarówno przyjemności czerpane z carvingu, jak i te z klasyki i wierzcie mi to niebo i ziemia. Osobnym aspektem jest to, że carving jest niezwykle przyjazny i łatwy w opanowaniu. Klasyki można się uczyć latami i nie dojść do zadowalającego poziomu a carvingowo, średnio zdolny narciarz w ciągu jednego sezonu jest w stanie osiągnąć spory stopień zaawansowania, nie mówiąc już o tym że pierwsze skręty zacznie wykonywać po 2 godzinach prób. Podobnie wyglądało to na przykład w dziedzinie oprogramowania komputerowego. Kiedyś stary DOS - czarna magia, teraz Windows lekki, łatwy i przyjemny.

Drugą sprawą jest pogardliwe odnoszenie się do siebie nawzajem przedstawicieli obu tych grup. Chociaż można stwierdzić, ze carvingowcy, zwłaszcza ci starsi, są znacznie bardziej tolerancyjni, niemniej nie do końca. Przykładem może być najbardziej chyba poczytne pismo narciarskie, NTN, w którym, członkowie towarzystwa XXI wieszają całe masy psów różnej rasy na narciarzach jeżdżących starą techniką. Potrafię zrozumieć propagowanie carvingu, bo naprawdę jest on tego wart, ale nie można za wszelką cenę kazać komuś jeĽdzić nową techniką, pod karą zakazu pokazywania się na stokach w przypadku krnąbrności.

Trochę inaczej ma się sprawa stosunku klasyków do carvingowców. To po prostu skrajny szowinizm. Na stoku zdarzają się różne rzeczy. Niech nie daj Boże, przypadkiem, carvingowiec najedzie na narty klasykowi to... szkoda cytować, zresztą pewnie cenzura by tych słów nie przepuściła, natomiast w przypadku, kiedy zrobiłby to samo współplemieniec klasyka, skończyło by się krótkim "przepraszam, nie szkodzi" i po sprawie.

Kolejną sprawą jest bezpieczeństwo. Mówi się, że carvingowcy powodują zagrożenie na stokach. Jest w tym trochę prawdy, że szerokie carvingowe łuki i jazda pod górę może stwarzać zagrożenie dla szurających w linii spadku klasyków. Ale to niestety właśnie klasycy, jako jadący szybciej od carvingowców, bo takie są fakty, powinni na nich uważać, bo tak stoi w kodeksie, który sami wymyślili. Poza tym ześlizgując się powodują tworzenie się muld lodu i łysin na trasie, które też są niebezpieczne. Tak więc, każda ze stron ma swoje słuszne racje i trzeba z tym żyć a nie zwalczać się nawzajem.

Carving i klasyka to zupełnie inne dyscypliny sportu. Różnice są po prostu wszędzie, w sprzęcie, w technice na szczęście nikt jeszcze nie próbował dorabiać ideologii do narciarstwa, zarówno klasycznego jak i carvingowego, bo to mogłoby doprowadzić do wręcz do patologii i spowodowałoby niepowetowaną stratę dla narciarstwa. Takim właśnie wpływom uległ snowboard, ale to już zupełnie inna bajka. Ale to, że przyszło nowe, nawet w tak konserwatywnej dyscyplinie sportu jak narciarstwo, stało się faktem i tak jak powinno się szanować miłośników starych samochodów, tak samo nie można dyskredytować niereformowalnej części amatorów narciarstwa klasycznego i z drugiej strony trzeba mieć trochę tolerancji dla tego, co nowoczesne i przede wszystkim nieuniknione.

Dziwi mnie tylko, dlaczego światowi narciarscy biurokraci, dla których rozwój narciarstwa powinien być sprawą nadrzędną, z zapamiętaniem próbują ukręcić łeb temu, co nowe i lepsze, bo o wyższości skuteczności techniki carvingowej nad klasyczną nie ma po prostu dyskusji. Pojawiają się coraz to nowe ograniczenia sprzętowe, wprowadzane pod pretekstem dbałości o zdrowie zawodników. To po prostu zwykłe bzdury i nikt mi nie powie, że ślizgające się bokiem dwumetrowe dechy są bardziej bezpieczne od wycinających skręt półtorametrowych carvingów. Podobnie, jeżeli chodzi o widowiskowość. Przecież zadaniem szacownego grona działaczy FIS jest propagowanie narciarstwa a najprostszą drogą do tego, jest pokazanie, jak bardzo widowiskowy jest to sport. Do tego celu carving nadaje się wprost idealnie, będąc nieporównywalnie bardziej widowiskowy od stylu klasycznego. Nie wiem jaki interes mają w dyskredytowaniu carvingu dawni mistrzowie narciarscy z Toni Sailerem na czele, zasiadający w przegniłych już chyba nieco ławach europejskich władz narciarskich. Tego, co nieuniknione nie można przecież skreślić a carving, swoją skutecznością pomiędzy bramkami bije styl klasyczny na głowę. W sporcie chodzi przecież o osiąganie najlepszych wyników a całe szacowne grono FIS, z niewiadomych powodów, chce ograniczyć możliwości osiągania coraz lepszych czasów na trasach Pucharu Świata. Niestety narciarstwo to nie formuła 1, a najwidoczniej panowie FISOWCY nie chcą być gorsi we wprowadzaniu coraz to nowych ograniczeń od panów rządzących formułą 1. Występuje tu jednak drobna różnica. W wyścigach samochodowych ograniczenia ratują ludziom życie a w narciarstwie powodują jedynie jego uwstecznienie. Dlatego są całkowicie bezzasadne.

Jeżeli chodzi o nasze własne polskie podwórko, to nasz kraj jawi się w sferze narciarskiej, tak jak w wielu innych aspektach, krajem skrajności. Występują tu praktycznie tylko dwie kategorie. Zdeklarowni klasycy, którzy nigdy nie będą próbować skrętu ciętego a jeżeli zobaczymy kogoś jeżdżącego carvingowo, to od razu fun, najlepiej w jego najbardziej ekstremalnej odmianie. Dodatkowo obie te grupy cierpią. Pierwsza z powodu zaprzestania produkcji nart klasycznych, przez co amatorzy tego stylu zmuszeni są harować nasze biedne stoki na 190cm allroundach, nie przyznając się do tego, że jeĽdzi im się na nich o niebo lepiej niż na klasykach a druga, z powodu braku miejsca na wycinanie swoich obszernych łuków i tłoku na trasach.

Niestety taki już jest urok carvingu i jego duży minus w polskich warunkach, czyli praktycznie kompletny brak miejsc, gdzie można byłoby rozwinąć w pełni carvingowe skrzydła. W tym miejscu na pewno klasycy zacierają ręce. Tak przyznaję im rację, w tym aspekcie przewaga ich stylu jazdy jest bezdyskusyjna. Klasycznie można jeĽdzić wszędzie, łącznie z górskimi ścieżkami spacerowymi, na których z trudem może wyminąć się dwóch pieszych turystów. Carvingowo nie da się tego zrobić nawet na big footach. Poza tym klasycznie znacznie łatwiej pokonuje się strome ścianki, chociaż co to za sztuka, zsunąć się ze stromizny raz lewą raz prawą stroną Niemniej jednak nawet mniej wprawni są w stanie to zrobić. Carvingowe pokonywanie stromizn wymaga sporej odwagi i naprawdę dobrej techniki. Stąd prawdopodobnie bierze się ta rzesza konserwatywnych narciarzy. Niestety bezpowrotnie minął już okres, kiedy cały stok patrzył z zachwytem i otwartymi ustami na narciarza szurającego płynnym śmigiem hamującym nóżka przy nóżce. Nie te czasy. Przyszło nowe, zmieniła się estetyka i z tym klasycy, nawet ci najbardziej zatwardziali, muszą się pogodzić.

Inaczej wygląda to na alpejskich stokach. Tutaj króluje narciarska klasa średnia (nie wiem czy to trafne określenie). Praktycznie wszyscy jeżdżą tu carvingowo. Na stokach króluje racecarving i to w bardzo dobrym wykonaniu. Nowoczesny styl, sprzęt z najwyższej półki, najczęściej zawodniczy (ale to jest akurat zasługa nieco innej stopy życiowej) i cała masa pięknych ciętych skrętów slalomowych i gigantowych. Wszyscy jeżdżą tu niesłychanie szybko i agresywnie, chociaż bez fajerwerków a jeżeli spotka się kogoś, kto wycina nadzwyczaj widowiskowo to jest duże prawdopodobieństwo że ów osobnik będzie z Polski. Natomiast, jeżeli zobaczymy funcarvingowca - bezkijkowca to jest niemal pewne, że trafiliśmy na ziomka. Wydaje mi się, że w Alpach funcarving się nie przyjął, co może wyjaśniać szybkie znikanie z rynku nart do ekstremalnego funcarvingu, a szkoda. Niemniej w Alpach, zwłaszcza w Austrii, mamy do czynienia z naprawdę wysoką kulturą narciarską, podobnie jak z kulturą na drogach. Coś w tym musi być...

Takie właśnie poczyniłem spostrzeżenia obserwując stoki i czytając publikacje o narciarstwie. Mam nadzieję, że nikogo nie uraziłem. Faktem jest, że ostatnich latach narciarstwo przechodzi prawdziwą rewolucję, jedną z nielicznych w swojej bardzo długiej przecież historii, ale chyba najgłośniejszą i mającą tyluż zwolenników co przeciwników. Trzeba tylko pamiętać o tym, że narciarstwo to nie polityka i nie liczy się, jak kto jeździ i jakie kto ma narty, liczy się przyjemność i tego należy się trzymać!